START AKTUALNOŚCI O NAS KONTAKT  DOŁĄCZ DO NAS


"Praca sędziego rodzinnego..." edycja 2014. Konkursowa praca Katarzyny Wieraszko

Upłynął kolejny rok mojej pracy na stanowisku sędziego. Przystępując do drugiego Konkursu, który ogłosiło Stowarzyszenie Sędziów Rodzinnych w Polsce, po raz wtóry podejmuję próbę podzielenia się moimi doświadczeniami, jakie zdobywam orzekając w sprawach dotyczących ochrony dobra dziecka i rodziny. W ubiegłorocznej pisemnej pracy koncentrowałam się na nurtujących mnie wątpliwościach dotyczących szeregu rozwiązań prawnych, które starałam się szczegółowo opisać i uzasadnić. Na przestrzeni minionego roku nie doszło do żadnych zmian legislacyjnych w zakresie szeroko pojmowanego prawa rodzinnego i opiekuńczego, które udzieliłyby odpowiedzi na stawiane wówczas przeze mnie pytania. Procedowanie w sprawach rodzinnych w dalszym ciągu stanowi wyzwanie dla sędziów, którym o swoich dylematach związanych z pracą orzeczniczą pozostaje dyskutować zazwyczaj wśród bliskich i zaprzyjaźnionych osób pracujących w tym samym Wydziale tego samego Sądu.

Warto podkreślić, że inicjatywa Stowarzyszenia, aby kontynuować Konkurs jest szczególnie uzasadniona w obliczu ograniczenia do minimum możliwości spotykania się sędziów na szkoleniach organizowanych dla wszystkich polskich sędziów rodzinnych, podczas których dochodziło do integracji naszego środowiska, ujednolicania dobrych praktyk orzeczniczych i wyjaśniania wątpliwości, które wiążą się z codziennymi decyzjami sędziego, niezależnie od zdobytej przez niego wiedzy prawniczej i doświadczenia życiowego.

Zapewne konkursowe opracowania artykułowe nie zastąpią kilkudniowych konferencji z udziałem wybitnych teoretyków i praktyków. Stwarzają jednak autorom tych opracowań szansę podzielenia się bieżącymi problemami zawodowymi, zaprezentowania własnych doświadczeń orzeczniczych, a także przedstawienia postulatów zmian zarówno de lege lata jak też de lege ferenda. W przesłanych pracach konkursowych wyrażone zapewne zostaną analogiczne dylematy nurtujące środowisko sędziów rodzinnych bowiem są one praktyką dnia codziennego. Ich jasne zdefiniowanie i znalezienie sposobów rozwiązania prowadzić powinno do usunięcia zbędnych komplikacji i przyczynić się usprawnienia pracy sędziego.

Konkurs o takim ukierunkowaniu tematycznym to również okazja do wyrażenia osobistej satysfakcji i nierzadko radości związanych z rezultatami podejmowanych czynności procesowych i decyzji orzeczniczych wtedy, gdy kształtują one sytuację życiową dziecka i jego najbliższych w pożądanym kierunku.

Wyrażam jednocześnie najgłębsze przekonanie, że kontynuowanie tej formuły konkursowej stanowić może istotny przyczynek do zrozumienia jak bardzo istotnym jest, aby środowisko sędziów rodzinnych utrzymywało ze sobą ścisły kontakt, solidarnie popierało dotychczas wypracowane poglądy, szeroko korzystało z doświadczeń praktyków i teoretyków prawa rodzinnego, wzajemnie wpierając się w trudnej i wymagającej poświęceń służbie sędziego rodzinnego.

Bez wątpienia dla takiej integracji środowiska niezbędna jest szeroka płaszczyzna porozumienia i wymiany poglądów. W moim przekonaniu działalność Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce dobrze służy temu celowi. W ramach tej działalności rodziły się inicjatywy legislacyjne, propozycje w zakresie wykładni prawa obowiązującego, były i nadal powinny być podejmowane konkretne działania przyczyniające się do ujednolicenia i usprawnienia stosowania prawa rodzinnego w Polsce, jak również zmierzające do aktywizowania organów samorządowych i organizacji społecznych do działań na rzecz ochrony dzieci i rodziny.

Tegoroczny temat: "Praca sędziego rodzinnego - wyzwania, dylematy, radości" wywołał potrzebę podzielenia się z czytelnikami moimi osobistymi doświadczeniami, które na przestrzeni ostatnich trzech lat przeplatały moją pracę zawodową i sytuację rodzinną, zataczając symboliczne koło w moim życiu. Zdarzenia, które opiszę zostały przedstawione członkom Wrocławskiego Koła Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych, podczas zebrania, które odbyło się w dniu 11 kwietnia 2014r. Mimo to jestem zdania, że warte są one opisania w niniejszej pracy w tym celu, aby jej czytelnicy, w oparciu o swoją wiedzę i wrażliwość mieli okazję dokonania samodzielnej oceny działalności instytucji powołanych w tym konkretnym opisywanym wypadku dla ochrony dobra dziecka, a także aby mieli możliwość prześledzenia historii obecnie już pełnoletniej i samodzielnej młodej kobiety, której życie zdeterminowane zostało decyzją sądu rodzinnego wyłączającą możliwość jej wychowywania się w rodzinie biologicznej. W mojej ocenie poniżej przedstawiona relacja powinna stać się interesującą dla sędziów rodzinnych ponieważ ja sama, podobnie jak inni sędziowie, częstokroć wracam myślą do prowadzonych przez siebie postępowań i zadaję sobie pytanie jak dalej potoczyły się losy dziecka, które na skutek decyzji sądu (któremu przewodniczyłam) odizolowane zostało od środowiska rodzinnego.

Relacja ta musi zostać jednak poprzedzona kilkoma uwagami ogólniejszej natury.
W pierwszym rzędzie skonstatować trzeba, że sędzia rodzinny prowadzący postępowanie opiekuńczo-wychowawcze, mimo przestrzegania zasad ustawowych, niezmiernie rzadko ma kontakt z osobą małoletniego. O jego sytuacji dowiaduje się z wywiadów kuratorskich, specjalistycznych opinii, w tym opinii biegłych sądowych, informacji placówek szkolno - przedszkolnych oraz z relacji świadków i rodziców dziecka, będących uczestnikami prowadzonych postępowań. Małoletnie dziecko w toku postępowania, dotyczącego de facto jego osoby, w większości prowadzonych spraw w zasadzie nie uczestniczy. Jego osobisty kontakt z sędzią rodzinnym jest incydentalny i w obliczu obowiązującego prawa nieobowiązkowy. To sąd decyduje, czy jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i stopień dojrzałości na ten kontakt pozwala, zaś praktyka wykazuje, że w olbrzymiej części prowadzonych postępowań do wysłuchania dziecka nie dochodzi. Nie jest moim zamiarem ocena powodów, dla który sędziowie częstokroć nie decydują się na wysłuchanie dziecka oraz ocena sposobu jego wysłuchania, gdy do niego dochodzi, ani też warunków, w jakich dziecko ma kontakt z sędzią rodzinnym.

Po wtóre niezbędne wydaje się poprzedzenie tej skonkretyzowanej relacji analizą pozycji małoletniego dziecka w toku całego postępowania opiekuńczego, poczynając od momentu jego wszczęcia do prawomocnego zakończenia poprzez wydanie postanowienia, w konsekwencji którego małoletni umieszczony zostaje w pieczy zastępczej, a następnie sytuacji małoletniego w trakcie prowadzonego postępowania opiekuńczo - wykonawczego. Pragnę uczynić to jednak w sposób szczególny. Nie z pozycji sędziego rodzinnego, przewodniczącego w pierwszym etapie postępowania składowi sądu, a w kolejnym prowadzącego postępowanie opiekuńczo - wykonawcze, a z punktu widzenia małoletniego dziecka, którego dotyczy wynik postępowania. Trudno przeczyć, że pozycja małoletniego w toku postępowania, które jego dotyczy, kształtowana jest nadrzędną dyrektywą nakazującą podporządkowanie tego postępowania "dobru dziecka". Polskie prawo rodzinne i opiekuńcze nie definiuje pojęcia " dobra dziecka" , mimo, że jest ono naczelną zasadą polskiego prawa rodzinnego i opiekuńczego. Znanych mi jest wiele prób zdefiniowania "interesu dziecka" i podzielam pogląd o słuszności braku konkretnej definicji, ponieważ w mojej ocenie nie jest możliwym jej skonstruowanie. Podobnie jak życie każdego człowieka od chwili jego poczęcia jest niepowtarzalne i niemożliwe do zdefiniowania i pokierowania zgodne z jakimkolwiek wcześniejszym planem ludzkim, tak nie można uogólnić i zdefiniować dobra dziecka, które przychodzi na świat w konkretnej sytuacji rodzinnej, uwarunkowanej szeregiem zależności genetycznych, społecznych, środowiskowych i moralnych.

Jestem przekonana, że każdy sędzia rodzinny swoim umysłem i sercem doskonale pojmuje znaczenie owego pojęcia i kieruje się dobrem dziecka podczas podejmowania decyzji mocą której sąd ogranicza lub pozbawia rodziców dziecka wykonywania władzy rodzicielskiej i umieszcza małoletniego w pieczy zastępczej. Na tym etapie postępowanie przechodzi w fazę postępowania opiekuńczo - wykonawczego. Prawomocne postanowienie reguluje na bieżącą chwilę sytuację dziecka, którego dobro w ocenie sądu siłą rzeczy wiąże się z koniecznością odizolowania go od sytuacji rodzinnej, albowiem rodzice dziecka nie są w stanie sprostać owiązkom rodzicielskim, które rażąco zaniedbują. Przez kilkanaście lat pracy podejmowałam po wielokroć tego rodzaju decyzje, które w mojej ocenie, były jedynym słusznym rozwiązaniem dla dziecka wzrastającego w nieprawidłowej sytuacji rodzinnej. Fakt, że w wielu sytuacjach decyzje takie muszą być podejmowane nie może budzić wątpliwości. W świetle przepisów polskiego prawa rodzinnego oczywistym jest, że choć każde postępowanie dotyczy konkretnych i indywidualnie niepowtarzalnych małoletnich i takich też uczestników postępowania, to przecież w toku prowadzonych przez sądy rodzinne postępowań, zapadają decyzje o identycznej treści, na skutek których dziecko zmienia swoje dotychczasowe środowisko oraz niezależnie od jego wieku i traumatycznych doświadczeń rodzinnych rozpoczyna życie w nowym, nieznanym otoczeniu. Jakie są emocje dziecka? Jak sobie z nimi radzi? Czy pojmuje, że chronione jest jego dobro? Czy ma ono samo wewnętrzne poczucie, że instytucje, które ingerują i sterują jego życiem robią to zgodnie z jego interesem? Czy sama realizacja nie budzącego wątpliwości sądu postanowienia o konieczności umieszczenia małoletniego w pieczy zastępczej, jest na tyle skuteczna, że ostatecznie rzeczywiście jej cel, a mianowicie zabezpieczenie interesu dziecka na przyszłość, zostaje osiągnięty?

Stawiając powyższe pytania nie potrafię udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Prawdopodobnie liczba odpowiedzi może być równa liczbie prowadzonych przez sądy postępowań oraz liczbie dzieci, które umieszczone zostały w pieczy zastępczej.

Przedstawiając przypadek jednego dziecka (dziś osoby już pełnoletniej) i dotyczących go decyzji opiekuńczo-wychowawczych chciałabym w jej tle, podzielić się związanymi z nią moimi osobistymi wątpliwościami, dylematami oraz podjętym wyzwaniem i w konsekwencji również radością, że dzięki udzielonemu jej wsparciu obecnie jest szczęśliwą młodą kobietą, a jej życie osiągnęło stabilizację na każdej płaszczyźnie, co w pełni koreluje z tematem tegorocznego Konkursu.

Niemniej, mam nadzieję, że przedstawiona historia przede wszystkim wywoła refleksje dotyczącą nadzoru nad sposobem realizowanych decyzji sądu rodzinnego, a zarazem nad tym, czy jest możliwym rozbudowanie sposobów ochrony dobra dzieci, które w imię zabezpieczenia ich interesu zostały umieszczone w pieczy zastępczej, co jedynie unormowało ich sytuację prawną, zaś nie zawsze dało im poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia sytuacji w jakiej się znalazły.

Przed szesnastoma laty jako asesor rozpoczynałam pracę w jednym z Sądów Rejonowych Okręgu Wrocławskiego. Pomimo upływu czasu w mojej pamięci pozostały zarysy stanów faktycznych prowadzonych wówczas przeze mnie postępowań, zwłaszcza tych, które poruszyły szczególnie moją wrażliwość jako młodego sędziego, z niewielkim doświadczeniem zawodowym. Jedną z takich spraw było przysposobienie zagraniczne rodzeństwa - dwójki kilkuletnich chłopców przez włoską rodzinę. Pamiętam, że w toku owego postępowania, z włączonych w poczet materiału dowodowego dokumentów i akt innych postępowań, nabyłam wiedzę, że przysposabiani małoletni pochodzą z wielodzietnej rodziny, w której w krótkich odstępach czasu urodziło się jedenaścioro dzieci. Rodzice byli niewydolni wychowawczo, zaś ich dzieci sukcesywnie umieszczane były w pieczy zastępczej. Ponieważ nie prowadziłam postępowań w przedmiocie ingerencji sądu we władzę rodzicielską tych osób, nie pamiętam żadnych innych szczegółów ich ówczesnej sytuacji życiowej i dokładnych powodów, dla których sąd podejmował decyzję dotyczącą ingerencji w sposób wykonywania przez nich władzy rodzicielskiej nad małoletnimi dziećmi.

Przed trzema laty, w poniedziałek poprzedzający Święta Wielkiej Nocy, otrzymałam telefon od mojej wówczas szesnastoletniej córki, żebym "ratowała jej koleżankę" z klasy (będę o niej pisała w tym opracowaniu pod zmienionym imieniem Zuzanna) - dziewczynki były uczennicami prywatnego liceum. Nie znałam Zuzanny, córka nie opowiadała mi o jej sytuacji rodzinnej, dziewczynki uczyły się w szkole z internatem w innej miejscowości. Z nacechowanej dużą dawką emocji informacji mojej córki dowiedziałam się, że Zuzanna po dziewięciu latach wychowywania się w rodzinie zastępczej została zawieziona tego dnia przez rodziców zastępczych do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, tam pozostawiona, z informacją udzieloną nie dziecku, tylko pracownikom tej instytucji, że w tym samym dniu złożyli oni w sądzie wniosek o rozwiązanie rodziny zastępczej i uchylenie opieki prawnej i już dalej nie będą się nią zajmowali. Zuzanna w tamtej chwili czekała na korytarzu PCPR-u na znalezienie dla niej miejsca w placówce interwencyjnej.

Tego dnia w moim życiu zamknął się symboliczny krąg zdarzeń. Poznałam jedną z sióstr wspomnianych chłopców, którzy przysposobieni zostali przez włoską rodzinę na skutek decyzji sądu, którego składzie przewodniczyłam. Choć wtedy jeszcze tego nie skojarzyłam. Wówczas musiałam w jednej chwili podjąć decyzję, czy i w jaki sposób powinnam zaangażować się w sytuację tego dziecka. Miałam poważny dylemat, spoczywały wówczas na mnie obowiązki zawodowe, gdyż pełniłam funkcję przewodniczącej wydziału rodzinnego, a moje życie rodzinne koncentrowało się na wychowywaniu czwórki własnych dzieci, w tym dwóch bardzo małych. Jednakże zdecydowałam się podjąć to wyzwanie i dzisiaj mogę napisać, że spełniłam oczekiwania swojej córki: "uratowałam" jej koleżankę, którą od trzech lat traktuję tak, jakby była moim piątym dzieckiem. Jej pojawienie się w naszej rodzinie przyniosło nam dużo radości i z satysfakcją obserwujemy zachodzące w niej samej zmiany fizyczne i emocjonalne oraz jesteśmy dumni, że z łatwością ukończyła pierwszy rok studiów dziennych na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest samodzielną, szczęśliwą młodą kobietą. Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby pozostała w Domu Dziecka? Pamiętając jej zrezygnowane spojrzenie, kiedy przyjechałam po nią do placówki, a potem, gdy przez pierwsze miesiące poznawałam jej osobowość, jestem przekonana, że sama nie dałaby rady pokierować swoim życiem po usamodzielnieniu i opuszczeniu placówki i osiągnąć tego co dzisiaj reprezentuje swoją osobą.

Zuzanna pamięta swój rodzinny dom, a w jej świadomości nie pozostało z tego okresu wrażenie doznania jakiejkolwiek krzywdy fizycznej czy emocjonalnej. Wspomina, że wychowywała się z czwórką rodzeństwa: dwoma młodszymi braćmi i dwiema o kilka lat starszymi siostrami. Nie wiedziała, że decyzją sądu szóstka jej starszego rodzeństwa przebywała w pieczy zastępczej. Nie odczuła również, że ona i jej rodzeństwo faktycznie pozostaje pod opieką babki, która ustanowiona wówczas była dla nich rodziną zastępczą. Jej rodzice zamieszkiwali w tym samym mieszkaniu, chociaż potrafiło ich nie być w domu tygodniami. Dzieci nie wiedziały dlaczego i gdzie wtedy byli. Wyraźnym wspomnieniem jest dla niej dzień, kiedy babci i rodziców nie było w domu, a ona z siostrami bawiły się na podwórzu budynku, w którym zamieszkiwali. Miały polecenie zajmowania się młodszymi braćmi, ale zostawiły ich samych w domu. Wówczas jeden z nich wyszedł na balkon (mógł mieć wtedy około dwóch lat) i wdrapał się na barierkę, z której nie potrafił zejść. Chłopca zauważyli przechodnie, wezwana została straż pożarna i pogotowie. Zuzanna nadal odczuwa tamten lęk, że brat spadnie i straci życie. Na skutek tego zdarzenia jej dwaj młodsi bracia zostali odebrani rodzicom. Nie wiedziała co się z nimi stało.

W niedługim czasie po tym zajściu, w trakcie lekcji Zuzanna zabrana została z klasy do gabinetu szkolnego pedagoga. Miała wtedy siedem lat. U pedagoga były również jej dwie starsze siostry, policjanci i nie znane dziewczynkom osoby. Rozmowa nie trwała długo. Pani pedagog powiedziała, że na razie nie mogą one wrócić do domu, że pojadą do Domu Dziecka. Tłumaczyła, że będzie to dla ich dobra, że wszystko jeszcze może ulec zmianie. Każda z dziewczynek dostała po pluszowym misiu, którego mogły sobie wybrać z dużej ilości zabawek. Była przerwa lekcyjna. Zuzanna pamięta swój wstyd i strach, kiedy na oczach koleżanek wraz z siostrami i policją wychodziła ze szkoły i wsiadała do policyjnego radiowozu. Do tej pory w rozmowach ze mną oczekuje odpowiedzi dlaczego jechały z umundurowanymi policjantami, oznakowanym radiowozem? Były przerażone, miały poczucie zawinienia temu, co się zdarzyło, a ich przekonanie utwierdzała obecność policji. Pobyt w Domu Dziecka nie był długi. Zuzanna pamięta, że czuła się tam dobrze, odwiedzili ją raz rodzice, potem przychodziła babcia. Któregoś dnia pracownik placówki poinformował dziewczynki, że już nie będzie odwiedzać ich nikt z rodziny. Również tłumaczył, że to dla ich dobra. Wtedy Zuzanna dowiedziała się, że zaczną przychodzić do nich Pan i Pani, którzy chcą je poznać. Tak też się stało, dziewczynki spotkały się z pewnym małżeństwem. Nie polubiły tych ludzi. Zuzanna , choć miała 7 lat, czuła, że nie chce, żeby te osoby zabrały ją do siebie. Było jej dobrze w placówce, nie chciała, żeby znowu w jej życiu działo się coś nowego. Mówiła o tym, ale jej zdanie nie miało znaczenia. Nadszedł dzień, kiedy poznane małżeństwo zabrało ją wraz z siostrami do swojego domu. Zuzanna, mając dzisiaj 20 lat, płacze na wspomnienie tamtego dnia. Powiedziano jej, że siostry mają dużo rzeczy i w bagażu nie zmieści się jej Miś, którego dostała od szkolnej pedagog. Miś był ważny, pomagał zasypiać i był czymś stałym, bliskim, nie mógł jej zostawić i nic od niej wymagać. Był jej i to ona czuła się za niego odpowiedzialna. Jednak Miś nie pojechał z Zuzanną do nowego domu, choć bardzo płakała i prosiła. Małżeństwo obiecało, że po niego wróci lecz mimo, że dziewczynka czekała, nie dotrzymali danego jej słowa.

Zuzanna zamieszkała z siostrami na wsi, rozpoczęła naukę w szkole podstawowej w małej miejscowości, potem zdała do gimnazjum. Wspominając ten czas opowiada, że nie nawiązała się pomiędzy nią a rodzicami zastępczymi jakakolwiek więź emocjonalna. Nie pamięta żadnych gestów, ani słów ze strony tych osób, które miałyby zbliżyć ją do nich. Latami miała poczucie, że musi im być zobowiązana, że się nią zajmują. Wspomina, że były na nią nakładane obowiązki w domu i w ogrodzie, którym fizycznie nie umiała podołać. Pamięta, że kiedy będąc na spacerze z psami zaczęły się one gryźć, gdy próbowała rozdzielić jeden z nich rzucił się na nią i ugryzł w łydkę. Rana była duża, głęboka, skóra była przerwana aż do kości. Dzisiaj pokazuje po niej bliznę. Nie powiedziała o tym zdarzeniu małżeństwu. Bała się kary. A była karana często. Kary polegały na zakazie tygodniami nieoglądania telewizji, bądź miała kilkutygodniowe zakazy wychodzenia ze swojego pokoju. Najprzykrzejszą dla niej karą było to, że przez długie okresy nie mogła jeść przy stole wspólnych posiłków razem z siostrami.

Zuzanna zbudowała sobie swój własny, wewnętrzny świat. Przeżywała w nim przygody, budowała w swoich myślach historie, których sama była bohaterką. Wtedy pogorszyły się zdecydowanie jej relacje z rodziną zastępczą. Zuzanna przypalała odgrzewane na kuchni posiłki, zapominała o swoich obowiązkach. Nikt nie wiedział, że wtedy w jej umyśle działy się najciekawsze wydarzenia, które pochłaniały ją bez reszty.

Pomimo lat, które upływały w domu rodziców zastępczych, Zuzanna nigdy nie zwracała się do nich inaczej niż Pani i Pan ... ( i tu następowało nazwisko ). Pytana przez mnie dlaczego nie mówiła: ciociu, wujku, lub do słowa pan i pani nie dodawała ich imion, odpowiedziała, że na początku nie była do tego zachęcana, a potem czuła taki dystans do tych osób, że nie umiała się po prostu do nich inaczej zwracać.

Zuzanna pamięta, że do ich domu przychodziły panie kurator. Przed takimi wizytami, zawsze rodzice zastępczy przeprowadzali z dziewczynkami rozmowę o czym powinny mówić i jak się zachowywać przy tej pani oraz jakich tematów najlepiej w ogóle nie poruszać. Miały polecenie, że jak zobaczą podjeżdżający pod dom samochód, powinny natychmiast zostawić to, czym zajmowały się w domu lub w ogrodzie i biec do swoich pokoi. Tylko jeden raz pani kurator rozmawiała z każdą z dziewczynek na osobności. Wtedy powiedziały, co czują i jak jest w ich domu. Tamtego dnia pani kurator przeprowadziła bardzo ostrą rozmowę z Państwem (...). Zagroziła rozwiązaniem rodziny zastępczej. Skutek był taki, że panie kurator przychodziły częściej, a w domu atmosfera stała się napięta. Pan (?) przestał się miesiącami odzywać do Zuzanny.

Starsze siostry Zuzanny z chwilą uzyskania pełnoletniości wyprowadzały się z domu. Jedna wróciła do biologicznych rodziców, a druga trafiła do jakiegoś ośrodka. Zerwały zupełnie kontakt z rodzicami zastępczymi i z Zuzanną.

Zuzanna w gimnazjum zapisana została do szkoły z internatem, oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania rodzinny zastępczej. Wtedy zaczął się kolejny rozdział jej życia. Do domu rodziny zastępczej mogła wedle ich decyzji przyjeżdżać w weekendy raz na dwa, trzy tygodnie. Przez okres gimnazjum i kontynuowanego w tej samej szkole liceum, dostawała od rodziny zastępczej na cały miesiąc 50 zł do własnej dyspozycji. Jej bieżące potrzeby w szkole zaspokajane były dzięki koleżankom z klasy. Ponieważ prywatne gimnazjum i liceum, do którego została zapisana, miało bardzo dobrą renomę, koleżanki Zuzanny pochodziły zazwyczaj z zamożnych rodzin. Po powrocie z weekendów spędzanych w domu dziewczyny przywoziły słodycze, napoje, z którymi dzieliły się z Zuzanną. Często pozwalały jej nosić swoje ubrania. Również pracownicy szkoły przynosili jej rajstopy i środki czystości. Zuzanna nawiązała przyjaźnie, zaczęła rozmawiać ze swoimi rówieśniczkami, zwierzać im się, nauczyła się okazywać emocje, gdy miała smutne chwile płakała i była przytulana, jak była zła krzyczała, nauczyła się śmiać i żartować w błahych sytuacjach. Dopiero wtedy, w tej właśnie szkole, znalazła swój dom, stabilizację i osoby, dla których stała się ważna i mogła na nie liczyć. Nadal jej wewnętrzny świat baśni istniał, ale pochłaniał ją zazwyczaj wówczas, gdy koleżanki na weekendy rozjeżdżały się do domów a ona zostawała sama w internacie. Dużo się uczyła, miała dobre oceny, najsłabiej rozumiała matematykę, ale dostawała dodatkowe lekcje, o które zadbała Wychowawczyni.

Jej życie toczyło się stabilnie, aż do weekendu poprzedzającego Święta Wielkanocne. Zuzanna miała zgodę rodziny zastępczej na przyjazd dopiero w Święta. Internat stał się pusty, ponieważ wszystkie dziewczyny pojechały do domów pomagać rodzicom w świątecznych porządkach. Z Zuzanną została tylko jedna z koleżanek. Było późne piątkowe popołudnie. Zuzanna wspomina, że nudziło im się bardzo i wpadły na pomysł, że wyjdą tylnimi drzwiami szkoły i pójdą do sklepu. Pomimo, że miały wówczas szesnaście lat, poza słodyczami udało im się kupić dwie butelki piwa. Zuzanna wówczas po raz pierwszy piła alkohol. Nie czuła się pijana, ale zupełnie inne wrażenie odniosła Wychowawczyni, która sprawdziła, co robią dziewczynki. Następnego dnia - w sobotę, obie decyzją Dyrektora Szkoły zostały odesłane do domów. Miały w niedziele wrócić do szkoły z rodzicami. Dowiedziały się, że są zawieszone w prawach ucznia i będą wydalone ze szkoły. Były wówczas w drugiej klasie liceum, w trakcie drugiego semestru szkolnego, rok przed maturą. Zuzannie świat się zawalił. Nie wyobrażała sobie życia poza tą szkołą, bała się reakcji rodziny zastępczej. Po przyjeździe do domu opowiedziała o całym zajściu Pani (...) , Pana (...) nie było w domu. Nie było też żadnej awantury, ani żadnej rozmowy. W niedzielę rodzice zastępczy nie pojechali z nią do szkoły, a w poniedziałek, nie informując o swoich planach, zawieźli ją do PCPR-u i tam zostawili. Przez drzwi Zuzanna słyszała, jak mówili pracownikom ośrodka, że nie będą dłużej wychowywali dziecka z patologicznej rodziny, u której uzewnętrzniły się geny pijaczki.

Kiedy zabierałam Zuzannę po jednej nocy, którą spędziła w Domu Dziecka, sama nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego co czuła. Z dziewczynką z placówki zabrałam wszystkie jej rzeczy, które przywieźli jej rodzice zastępczy. Byłam przygotowana, że wypełnią one cały mój samochód, a było ich tyle, że nie zapełniły nawet jednej zwykłej reklamówki: sweter, sprana bielizna, leginsy, kilka koszulek i stare tenisówki. Kilkakrotnie pytałam się czy to wszystko, co miała? Mając dwie córki w wieku Zuzanny nie mogłam w to uwierzyć. Gdybym usiłowała spakować wszystkie rzeczy jednej z nich, z pewnością mój obszerny samochód byłby za mały!

Moje Święta Wielkanocne, a potem nadchodzące tygodnie, koncentrowały się dla mnie na doprowadzeniu do uregulowania sytuacji życiowej, w tym prawnej, Zuzanny. Trwające kilka dni, rozmowy z Panią Dyrektor i Wychowawczynią ostatecznie spowodowały odwołanie decyzji o relegowaniu Zuzanny ze szkoły. Wychowawczyni z klasy zdecydowała się na przejęcie obowiązków rodziny zastępczej i opiekuna prawnego Zuzanny, co ostatecznie zostało stwierdzone prawomocnym orzeczeniem Sądu.

Dzisiaj Zuzanna to śliczna, młoda kobieta, pogodna, zakochana, z planami na przyszłość. Zniknął jej wymyślony świat, pochłania ją bez reszty każdy dzień, a jej oczy zmieniły barwę i blask. Kontynuuje przyjaźnie szkolne, nie ma kontaktu ani z rodzicami biologicznymi ani z rodzeństwem. Małżeństwo, które stanowiło dla niej rodzinę zastępcza przed dwoma laty wyjechało z Polski z zamiarem pozostania za granicą. Rodzice biologiczni zadzwonili do niej w dzień osiemnastych urodzin, aby zakomunikować córce, że jest nadal zameldowana w ich mieszkaniu, obciążonym dużym długiem, więc będąc osobą dorosłą powinna zacząć spłacać ten dług. Zuzanna nawet nie płakała, byli to dla nie już obcy ludzie, rozmawiając o tym ze mną interesowało ją tylko, czy faktycznie jest zobowiązana do spłaty długów rodziców. Rodzice zastępczy również pamiętali o jej osiemnastych urodzinach. Została zaproszona na obiad, otrzymała prezent. Nie doszło do szczerej rozmowy, która wyjaśniłaby powody, dla których przez dwa lata nie interesowali się jej dalszym losem. To był jej ostatni kontakt z tym małżeństwem.

Od kilkunastu lat pracuję w zawodzie sędziego, podejmując profesjonalne decyzje, które regulują sytuacje rodzin i wpływają wprost na losy dzieci. W mojej pracy zawodowej opieram się na przepisach prawa polskiego i unijnego, znane mi są orzeczenia Sądu Najwyższego oraz poglądy doktryny dotyczące sfery prawa rodzinnego. Na moje decyzje ma również wpływ nabyte doświadczenie życiowe. Historia Zuzanny, opowiedziana przez nią samą oraz przepleciona z moim życiem osobistym, uzmysłowiła mi wagę prowadzonych postępowań opiekuńczo - wykonawczych. Oczywistym stały się dla mnie ostatnie słowa preambuły do Ustawy z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej mówiące o tym, że: " skuteczna pomoc dla rodziny przeżywającej trudności w opiekowaniu się i wychowywaniu dzieci oraz skuteczna ochrona dzieci i pomoc dla nich może być osiągnięta przez współpracę wszystkich osób, instytucji i organizacji pracujących z dziećmi i rodzicami". Wyrażam przekonanie, że bez powołanej ścisłej współpracy, nie uda się unikać zaniedbań, błędów i sprostać prawidłowemu wykonywaniu orzeczeń sądu rodzinnego, a tym samym zabezpieczyć dobra dziecka.

Podsumowując pragnę stwierdzić, że codzienna praca sędziego rodzinnego to stałe dylematy jak sprostać symbolicznej prośbie " uratuj Zuzannę". Podejmujemy wyzwania, uzupełniamy swoją wiedzę, dzielimy się doświadczeniami i korzystamy z doświadczeń innych praktyków prawa rodzinnego. Starajmy się także, spojrzeć na nasze decyzje, oczami dziecka, którego dotyczy wynik prowadzonych postępowań. Uśmiechnięte oczy dziecka utwierdzą nas w przekonaniu, że nasza praca ma wyjątkowy wymiar. Radość dziecka, będzie wówczas naszą radością i motorem do podejmowania kolejnych wyzwań, jakie niesie za sobą służba związana z wykonywaniem zawodu sędziego rodzinnego.

Katarzyna Wieraszko (sędzia Sądu Rejonowego w Środzie Śląskiej)
dodano: 2014-09-25




KOMUNIKATY
OPINIE
OŚWIADCZENIA
UCHWAŁY
PUBLIKACJE
KONFERENCJE
GALERIA FOTO
KONKURSY
KONGRESY

©Stowarzyszenie Sędziów Rodzinnych w Polsce Polityka prywatności Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, reklama, hosting, programowanie, edukacja, internet