START AKTUALNOŚCI O NAS KONTAKT  DOŁĄCZ DO NAS


"Praca sędziego rodzinnego..." edycja 2016. Konkursowa praca Rafała Flisikowskiego

Dobro dziecka w orzecznictwie sędziego rodzinnego

Uff... 1 września... Dzieci rozpoczynają rok szkolny, a ja zaczynam urlop. Nic nie będę robił oprócz napisania paru uzasadnień.... Siedzę, cisza... Nagle dźwięk telefonu. Wiadomość e-mail. Lecę. Czytam. Ooo... Ktoś grzecznie przypomina, że niedługo upływa termin nadsyłania prac na konkurs dla sędziów rodzinnych.

...

Dobro dziecka... Dobro istoty ludzkiej, której los jest w rękach dorosłych. O dobro dziecka, swojego potomka, dbają zwykle jego rodzice. Podstawowym aktem prawa międzynarodowego zawierającym nakaz uwzględniania "dobra dziecka" jest Konwencja o prawach dziecka przyjęta w 1989 roku przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych, a obowiązująca w Polsce od dnia 7 lipca 1991 roku. W konwencji tej pojawiają się zapisy, z których wynika, że dziecko ma być przedmiotem największej troski rodziców i to oni mają dbać o jak najlepsze zabezpieczenie jego interesów. To oboje rodzice ponoszą wspólną odpowiedzialność za wychowanie i rozwój dziecka.

Zdarzają się jednak sytuacje, gdy sprawy dotyczące dzieci musi rozstrzygać sędzia rodzinny. On także musi kierować się tym "dobrem dziecka". Jak wskazywał nieraz Sąd Najwyższy nakaz uwzględnienia "dobra dziecka" stanowi "naczelną zasadę prawa rodzinnego" i wyjaśniał, że art. 3 wzmiankowanej konwencji nakazujący we wszystkich działaniach dotyczących dzieci kierować się interesem dziecka jako wartością nadrzędną, formułuje bezwzględny obowiązek prawny i odnosi się do każdej indywidualnej decyzji stosowania prawa przez sąd i to zarówno w sferze stosowania przepisów postępowania, jak i wykładni norm prawa materialnego, stanowiących merytoryczne usprawiedliwienie rozstrzygnięć dotyczących dzieci. Poza tym nie możemy zapominać o przepisie art. 72 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, który nas jako przedstawicieli władzy publicznej obliguje do ochrony praw dziecka, w szczególności przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją oraz do zapewnienia dzieciom opieki i pomocy.

To chyba dobry początek - wstęp takiej pracy?

Co dalej należałoby napisać?

Przecież większość z osób, która czytać będzie tą pracę doskonale zna i rozumie treść przepisów czy to konwencji czy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, jak też zna doskonale i rozumie orzeczenia Sądu Najwyższego traktujące o sprawach rodzinnych i dotyczące rzeczonego "dobra dziecka".

W swojej pracy podejmujemy cały czas decyzje związane z życiem małoletnich dzieci. Kierujemy się wtedy oczywiście przede wszystkim literą prawa, ale też sercem i empatią, które chyba lepiej niż suche paragrafy, najmądrzejsze komentarze, glosy i orzeczenia podpowiadają nam co to jest to "dobro dziecka". Bardzo często przed snem lub pod prysznicem zastanawiam się, pewnie jak i każdy sędzia rodzinny na tym, co zrobiłem, jaką decyzje podjąłem tego dnia i czy na pewno była ona właśnie dobra dla tego dziecka.

Jak można zatem zdefiniować to "dobro dziecka"? Wydaje się to pozornie proste. Dobro według słownika poprawnej polszczyzny to "to co jest oceniane jako właściwe, pożyteczne". Dobro dziecka - bezpieczeństwo, miłość, ciepło, bliscy, opieka itd..

Już jednak pierwsze sprawy, pierwsze rodziny, które poznałem będąc sędzią rodzinnym odebrały mi pewność definiowania tego pojęcia. Każda kolejna sprawa, sytuacja każdego kolejnego dziecka, z którym zetknąłem się w pracy tylko to pogłębiało i pogłębia. Bez wątpienia jednak należy wskazać, iż to właśnie to trudne do zdefiniowania i szeroko pojęte "dobro dziecka" jest nie tylko obecne w konwencjach międzynarodowych czy naszym kodeksie, ale przede wszystkim w codziennym orzecznictwie każdego sędziego rodzinnego.

Każdego sędziego rodzinnego... poza chyba tym sędzią rodzinnym z telewizji, który cały czas zabiera dzieci biednym rodzicom... znaczy zabierał, bo teraz już obowiązuje nowy przepis art. 1123 § 2 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego stanowiący, że umieszczenie dziecka w pieczy zastępczej wbrew woli rodziców wyłącznie z powodu ubóstwa jest niedopuszczalne...!!!

No..., ale wracając do tematu...

Czy kierujemy się zawsze tym dobrem dziecka w swojej pracy? Czy obca osoba, nawet najlepiej wykształcona potrafi o nie faktycznie zadbać? Czy ja to potrafię? Ja jako młody sędzia rodzinny, mężczyzna, bezdzietny kawaler?

Sędziowie karni mówią, że nie trzeba mieć prawa jazdy, by "sądzić" wypadki drogowe - to chyba nie trzeba posiadać własnych dzieci, żeby móc im pomóc, bo chyba o tym zawsze myślę ja, jak i inni sędziowie rodzinni w codziennej pracy.

W tym miejscu powinien chyba napisać kilka słów o tym, że w każdej rozpoznawanej przez sędziego rodzinnego sprawie to "dobro dziecka" ma inny wymiar prawny i moralny. Raz jest to konieczność zabrania dziecka nieodpowiedzialnym, pijącym czy zaniedbującym je rodzicom. Innym razem musimy wziąć na barki swojego sumienia decyzję o pozostawieniu dziecka w rodzinie, w której są takie czy inne problemy z nadzieją, że uda się im przezwyciężyć, a dziecku nie stanie się większa krzywda (te decyzje są chyba najtrudniejsze?). Jeszcze innym razem musimy zdecydować, z którym z rodziców po ich rozstaniu ma to dziecko zamieszkać, choć niezależnie od naszej decyzji będzie to bolesny wstrząs dla tego malucha albo wskazać rodzicowi, kiedy może się ze swoim dzieckiem widywać, choć pewnie powinien się z nim widywać częściej, więcej, intensywniej.

W dzisiejszej rzeczywistości - w dobie globalizacji świata, migracji ludności, postępu techniki, rozwoju nowych technologii (które to zjawiska niewątpliwie utrudniają, wypierają i zaburzają bezpośrednie, osobiste relacje międzyludzki, także te rodziców z dziećmi), gdzie rodziny ulegają rozpadowi, gdzie typowe, znane z naszego dzieciństwa małżeństwa zostają wyparte przez związki partnerskie (także tej samej płci, ale czy to zawsze źle dla dobra dziecka? chyba lepsze dwie mamy niż żaden ojciec lub dwóch kochających ojców niż żadna mama, ale tego tematu raczej nie powinien się tu i teraz podejmować...), gdzie postępuje demoralizacja młodzieży, pozbawionej wystarczającego zainteresowania rodziców - "dobro dziecka" naprawdę w orzecznictwie sędziego rodzinnego może przybrać bardzo różną postać, która na pierwszy rzut oka może wydawać się daleka od tego, jaką nawet my sami chcielibyśmy widzieć i jaką znamy i o jakich czytamy w komentarzach i orzecznictwie, nie wspominając o tym, jak może ona zostać przedstawiona na przykład w mediach.

Jednak przecież to także każdy czytającą tą pracę sędzia rodzinny wie i zna z autopsji tak i wskazane wyżej przepisy, judykaturę czy komentarze traktujące o tym, czym jest w naszym systemie prawa "dobro dziecka". Każdy z nas rozstrzygał sprawy, które z uwagi na to "dobro dziecka", a właściwie jego naruszenie nigdy nie zapomni, a których rozwiązania - jak to najczęściej bywa - nie dało się odnaleźć w mądrych książkach.

Czy my - sędziowie rodzinni jednak faktycznie wydając swoje orzeczenia, podejmując swoje decyzje zapewniamy tym naszym dzieciom to najlepsze, dobre dzieciństwo? Wydaję mi się, że chodzi tu raczej nie o dobro tych dzieci, ale o to przysłowiowe mniejsze zło dla nich... Bo, czy nie powinno być tak, że dziecko wychowywane jest w pełnej rodzinie, w której nie ma nadużywania alkoholu, gdzie nie powinno nigdy zaznać głodu, przemocy czy samotności, gdzie powinno mieć wsparcie, zainteresowanie i ciepło? Czy świat nie powinien być tak urządzony, że żaden rodzic nie umrze, gdy jego dziecko jeszcze potrzebuje opieki? Czemu ludzie po rozstaniu tak potrafią się znienawidzić, że krzywdzą swoimi często bezsensownymi sporami dzieci, że chcę je zawłaszczyć, odseparować od drugiego z rodzica (szczególnie matki - podkreślę to jako mężczyzna, a nie sędzia)? Dlaczego niektórzy nie potrafią zrozumieć, że to, że się rozstali z parterem nie oznacza, że nie mają już obowiązków wobec swoich dzieci (szczególnie ojcowie - dodam dla równowagi)?

Czy nikt z nich - tych rodziców nie czytał Kanta, który kazał postępować według takiej maksymy, dzięki której możesz zarazem chcieć, żeby stała się powszechnym prawem i który głosił, że na świecie nie ma żadnej rzeczy, którą bez ograniczenia można by uważać za dobro, oprócz dobrej woli człowiek, a jak na złość oni wszyscy znają Nitzchego, który mówił, że nie ma moralności obiektywnej, powszechnej dla każdego człowiek - tylko każdy człowiek ma taką, jaka mu dla jego celów jest potrzebna i jaka mu aktualnie odpowiada.

Uspokój się... Nie uzdrowisz całego świata... Gorzka to prawda, ale chyba prawda...

Czy są zatem jakieś sprawy w orzecznictwie sędziego rodzinnego, które wprost i tylko realizują rzeczone filozoficzne, moralne i faktyczne dobro dziecka?

Może sprawy o przysposobienie?

Hmm... są one szczególnie bliskie mojemu sercu. Są to postępowania szczególne. Na salę przychodzą ludzie pełni nadziei na spełnienie swoich życiowych marzeń, zazwyczaj wychodzą szczęśliwi, bo właśnie zostali rodzicami. Właśnie wtedy przed moimi oczami pojawiają się osoby dla mnie bliskie - siostra, jej mąż i ich syn. Pamiętam dzień, kiedy otrzymałem nominację z rąk Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Podczas tej uroczystości towarzyszyli mi rodzice. Ten dzień był dla nich szczególnie ważny. Byli dumni z mojego sukcesu i cieszyli się, bo zostali dziadkami. Tego dnia moja siostra i szwagier przysposobili Marcelka.

Przysposobić można osobę małoletnią tylko i wyłącznie dla jej dobra. W związku z tym długotrwałe starania par chcących przysposobić dziecko znajdują swój finał na sali sądowej. Los dziecka potrzebującego rodziców, którzy zawsze będą dbali o jego interesy leży ostatecznie w rękach sędziego rodzinnego - w naszych rękach. Los pary, która z różnych przyczyn nie może mieć własnego potomstwa, a zdolna jest pokochać przysposobione dziecko także zależy od nas. Uwzględniając przede wszystkim właśnie dobro tego dziecka musimy podjąć tą decyzję. Mamy przed sobą akta zawierające wywiady środowiskowe, opinie, zaświadczenia małżonków często kilka lat starających się o przysposobienie, współpracujących z ośrodkiem adopcyjnym. Ta dokumentacja jest ogromną pomocą. Ważna jednak jest również, a może przede wszystkim sama rozmowa z wnioskodawcami podczas rozprawy, jest to nasz pierwszy bezpośredni kontakt z tymi ludźmi, z tą rodziną, której przyszłość złożona została na nasze barki. Kiedy jednak już podejmę tą decyzję, ogłoszę orzeczenie i widzę ulgę, radość, najczęściej łzy tych ludzi, łzy szczęści, to myślę (choć przez chwilę...) często ściskając łzy w gardle, że to jest dobro w czystej postaci dane temu dziecku, tym rodzicom...

...

Na tym chyba muszę zakończyć... Bo się za bardzo wzruszę... i za bardzo uzewnętrznię..., a przecież będą to inni ludzi czytać. Poza tym czekają kolejne uzasadnienia, ale to tylko alimenty, wiec się uspokoję.

Rafał Flisikowski (Sąd Rejonowy w Tczewie)
dodano: 2016-09-24




KOMUNIKATY
OPINIE
OŚWIADCZENIA
UCHWAŁY
PUBLIKACJE
KONFERENCJE
GALERIA FOTO
KONKURSY
KONGRESY

©Stowarzyszenie Sędziów Rodzinnych w Polsce Polityka prywatności Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, reklama, hosting, programowanie, edukacja, internet